Z cyklu „Ludzie z pasją"
Danuta Dudek od dziesięciu lat maluje farbami akrylowymi. Jest samoukiem. Kopiuje obrazy wielkich twórców takich jak Van Gogh czy Leonardo da Vinci. Zanim jednak zaczęła swobodnie władać pędzlem, zajmowała się rzeźbą. Z zawodu Pani Dudek jest rzeźbiarzem-snycerzem. Pierwsza wystawa malarska pt. „Kopie obrazów wielkich mistrzów" bohaterki miała miejsce w Jeleniej Górze, była to ekspozycja dedykowana Tadeuszowi Kaczmarkowi, który notabene namawiał ją jako nauczyciel i przyjaciel do malowania. Pani Danuta Dudek jest przede wszystkim cenioną rzeźbiarką. W 1977 roku otrzymała tytuł Mistrza Rzemiosła Artystycznego nadany przez Ministra Kultury i Sztuki. Swoje prace prezentowała zarówno w Polsce, jak i za granicą. Od blisko dwóch miesięcy mieszka w Chojnowie i już zdążyła zachwycić swoimi dziełami otoczenie…
Gazeta Chojnowska: O Pani pasji poinformował nas dyrektor Muzeum Regionalnego. Wykonuje Pani bardzo trudną sztukę kopiowania światowych dzieł sztuki.Danuta Dudek: Zaczęłam malować w 2009 roku. Można powiedzieć, że jest to stosunkowo niedawno. Namówił mnie mój nauczyciel z dawnych lat szkolnych. Jego prace również wiszą w moim domu. Był to malarz-artysta Tadeusz Kaczmarek. Mówił: „Danka może byś zaczęła malować?". Rysunek jak najbardziej sprawiał mi od zawsze dużo satysfakcji, było go sporo na warsztatach. Moja kreska podobała się znawcom, ekspertom od malowania. W końcu dojrzałam do malowania, a moja kolekcja powiększa się.
G.Ch. – Czyli początków Pani pasji możemy doszukiwać się już w latach dzieciństwa?
D. D. – Tak, zgadza się. Urodziłam się w Zabrzu na Górnym Śląsku, potem przeprowadziliśmy się z rodzicami pod Radom. Druga przeprowadzka zbliżyła nas do Radomia, później Warka Grójec koło Warszawy. Zmienialiśmy miejsce zamieszkania z przyczyn od nas niezależnych. Mój tato był żołnierzem Armii Krajowej, przez co w tych trudnych czasach musiał się ukrywać. Dopiero gdy dostał dokumenty kombatanckie, nasze życie się uspokoiło. Co nie zmienia faktu, że były to bardzo trudne czasy dla całej rodziny. Talent odziedziczyłam po mamie. W moim domu nie brakowało papieru, kredek i książek. Pamiętam, jak kopiowałam ilustracje z książek taty, który był mechanikiem samochodowym. W końcu znudziły mi się tłoki, cylindry, silniki... Prawdziwą radość przynosiło mi rysowanie z książek Aleksandra Dumasa autora słynnych „Trzech Muszkieterów". To piękne wydanie uruchomiło moją wyobraźnię. Barwne stroje, piękne suknie stały się przyjemną nauką rysowania.
G.Ch. – Czy to dziecięce hobby wpłynęło na Pani edukację?
D.D. – Zdecydowanie. Chociaż trzeba przyznać, że utrudnieniem były stałe przeprowadzki. W Radomiu było otwarte ognisko plastyczne prowadzone przez prof. Dobrowolskiego, który jeszcze kończył studia w Petersburgu. Wraz z żoną mieli piękną kamienicę i żeby nie zawłaszczyli im tej kamienicy postanowili, że na jednym piętrze będzie ognisko plastyczne. Na pierwszym roku miałam tam zajęcia kredką i akwarelą. Mieliśmy m.in. historię sztuki czy liternictwo. Myślę, że coś dostrzegli we mnie, bo nieźle szło mi malowanie akwarelą czy rysowanie z modela. Później musieliśmy wyjechać pod Warszawę. Zdawałam do liceum sztuk plastycznych w Nałęczowie na malarstwo, niestety nie zdałam egzaminu z matematyki, pojechałam więc z mamą do Cieplic na egzamin. Wprawdzie spóźniłam się na rysunek, ale zdałam i zostałam przyjęta. Ta szkoła była naprawdę wspaniała. Edukowało mnie niezwykłe grono nauczycielskie. Na lekcje chodziłam z ogromną chęcią. Posłuch ucznia do nauczyciela był ogromny. To był najlepszy czas w okresie mojego dorastania, to było coś kapitalnego! Z nauczycielami się zaprzyjaźniliśmy. Odwiedzaliśmy się z czasem. Ukończyłam Szkołę Rzemiosł Artystycznych w Cieplicach i Technikum Meblarskie.
G.Ch. – Rozumiem, że po skończeniu szkoły wcieliła Pani w życie to, czego nauczyli?
D.D. - Miałam swoją pracownię rzeźbiarską przez 17 lat i powodziło nam się bardzo dobrze. Mąż był nauczycielem wychowania fizycznego. Prosperowałam bardzo dobrze w rzeźbie. Oceniali mnie profesorowie z akademii z Wrocławia, tam mnie punktowali za rzeźbę. Pracowałam m.in. dla Veritasu i Cepelii. Robiłam pierwsze wzory. Nasze spokojne życie przerwał stan wojenny. Byłam zmuszona zamknąć pracownię i wyjechać za granicę. Na obczyźnie pracowaliśmy z mężem ponad 20 lat. Pierwszy portret powstał w Luksemburgu.
G.Ch. – Ten artystyczno – plastyczny zryw zrodził się późno.
D.D. – Na początku nie czułam malarstwa. Wszystko zaczęło się od tego, że miałam stosunkowo mniej pracy, a więcej czasu dla siebie i zaczęło się malowanie z nudów. Pierwsza powstała „Dziewczyna z perłą". Na wystawę w Cieplicach przyjechała moja chrześnica z rodziną i zaprosili nas do Chojnowa. Spodobało nam się. To był wprawdzie przypadek, ale widocznie tak miało być. Kupiliśmy mieszkanie i jesteśmy zadowoleni. Teraz maluję w Chojnowie i chyba mogę powiedzieć, że dla Chojnowa, ale sekretu jeszcze nie zdradzę.
G.Ch. – Dlaczego wybiera Pani takie, a nie inne obrazy do repliki?
D.D. - Maluję to, co czuję, jest to spontaniczne i wdzięczne. Kopiowanie portretów renesansowych mistrzów jest bardzo czasochłonne i bardzo męczące. Tu nie można mówić o spokoju. Jest napięcie. Klimat moich obrazów jest zawsze emocjonalny. Wyraża detal, uczucia, gesty. To wszystko jest dla mnie istotne. Inaczej nie podejmuję się malowania. To musi być miłość od pierwszego wejrzenia. Historia obrazu, postaci, znaki charakterystyczne… Wszystko ma ogromne znaczenie…
G.Ch. – Bardzo dziękujemy za udzielenie wywiadu. Życzymy Pani wielu namalowanych obrazów i oczywiście wystawy w Chojnowie!
Rozmawiała Katarzyna Burzmińska